![]() | Sebastian Buczek |
| Prezes Zarządu Quercus TFI S.A. |
Fed sprawił sporą niespodziankę. Szczególnie tym wszystkim, którzy obstawiali dalszą słabość rynków wschodzących. Stąd czwartkowy wystrzał na kilku kluczowych giełdach, jak np. w Stambule, gdzie indeks BIST100 urósł o ponad 6% (wyglądało to na pokrywanie krótkich pozycji).
Fed zaskoczył, to fakt, ale czy nie dało się tego przewidzieć? Ostatnie dane makro płynące z amerykańskiej gospodarki nie były tak mocne. Można więc zakładać, że członkowie Fedu obawiali się, że negatywna decyzja mogłaby oznaczać dalsze spowolnienie w kolejnych miesiącach. Zamiast kontynuacji ożywienia, mielibyśmy zatem stabilizację na niskim poziomie, tym bardziej, że przed Amerykanami ciągle dyskusja o limicie zadłużenia.
Czy taka sytuacja byłaby korzystna dla Bena Bernanke, który już za 4 miesiące kończy swoją kadencję? Raczej nie. Bernanke nazywany „Benem-helikopterem” (od drukowanych i „zrzucanych z góry” dolarów) przeszedłby do historii jako szef Fedu, za kadencji którego doszło do największego drukowania pieniędzy w historii, które na dodatek zakończyło się klapą w postaci braku ożywienia w amerykańskiej gospodarce.
Nie podejmując zaś decyzji o ograniczeniu skupu aktywów, Bernanke dał szansę sobie – by nie przejść do historii jako nieskuteczny bankier, kolejnemu szefowi (szefowej) Fedu – aby to on (ona) podejmowała decyzje o wychodzeniu z obecnej ultra luźnej polityki pieniężnej, a przede wszystkim amerykańskiej gospodarce i rynkom finansowym – by po blisko 5 latach od krachu wreszcie uwierzyły, że banki centralne zrobią (prawie) wszystko, by odbudować zaufanie konsumentów, firm, inwestorów itd.
Reasumując, jeśli inwestorzy domagali się kolejnego dowodu, że amerykański bank centralny jest z nimi, dostali go. A znane powiedzenie z Wall Street mówi: don’t fight the Fed (nie walcz z Fedem). Co oczywiście nie oznacza, że rynki będą rosły bez korekt i wątpliwości, bo jak zawsze czai się wiele czynników ryzyka, ze słabą kondycją finansową wielu państw na czele.

