Bądź na bieżąco! Zapisz się na NEWSLETTER
Ostatnie dni na Wall Street przyniosły nowy trend - obniżanie tegorocznych poziomów docelowych dla S&P 500 przez strategów. Zjawisko to zainicjował Goldman Sachs, obniżając swój cel na koniec roku z 6500 na 6200 pkt. Dzień później prognozę ściął znany z "byczego" podejścia Yardeni Research, potem RBC. W ostatnich dniach dołączył do nich Barclays, który na dodatek wyróżnił się, najmocniej tnąc poziom docelowy - o 11 proc., do 5900 pkt.

Pierwsze oznaki prześcigania się strategów w cięciu prognoz oznaczają całkowite odwrócenie trendu, jaki obserwowaliśmy przecież nie tak dawno, w listopadzie-grudniu 2024. Wtedy trwał dosłownie wyścig w podnoszeniu poziomów docelowych. Z naszych obliczeń wynika, że średnia z prognoz 14 strategów szczyt osiągnęła na początku grudnia na poziomie ok. 6400, zaś po ostatnich cięciach obniżyła się do 6255 pkt.

Jakie wnioski?
Jeśli szukać tu pozytywów, to chyba dobrze, że niebezpieczna "euforia strategów" już zaczęła wyraźnie stygnąć. Z kontrariańskiego punktu widzenia dobrze, że w miejsce wcześniejszych zachwytów nad świetlanymi perspektywami amerykańskiej gospodarki pojawiają się teraz w raportach obawy (głównie związane z cłami Trumpa).
Na razie jednak trudno mówić o powszechnym pesymizmie strategów. Na razie spora część tych strategów, którzy w końcówce ubiegłego roku podnosili prognozy, utrzymuje swoje poziomy docelowe, mimo ostatniej korekty spadkowej S&P 500. Zobaczymy, czy cięcie prognoz nie nabierze tempa na początku kwietnia, wraz z zapowiadaną przez Trumpa dalszą eskalacją wojen handlowych, która może uderzyć w kondycję konsumentów (wyższe ceny), a pośrednio - w zyski spółek.

Reasumując, widać ewidentnie, że stratedzy z Wall Street też ulegają rynkowym emocjom. W końcówce 2024 w atmosferze powyborczej euforii prześcigali się w podnoszeniu prognoz S&P 500 na ten rok. Teraz rozpoczął się trend odwrotny, choć chyba jeszcze trochę za wcześnie, by mówić, że osiąga on już swoje apogeum.
Tomasz Hońdo, CFA, Quercus TFI S.A.
